Odkrywanie na nowo ukochanego fandomu jest najbardziej motywującą rzeczą pod słońcem. Odkrywanie tegoż fandomu z nową przyjaciółką, która widzi go w bardzo podobnym świetle i – oh borze zielony! – kocha te same postaci i shipy, jest darem od bogów lasu.
Rysunki ptoków – ponieważ nic tak nie rozwesela jak fantazyjny ptaszor. Jako miłośniczka skeksów, kocham dzioby <3 Tak więc je z zapałem maluję…


pieśń rozpostarta między moimi palcami
kiedy splatam słowa światłami miasta
każde zdanie inną barwą spisane
mój smutek błękitny, moja wściekłość – w szkarłacie
ostatnie słowa skapują z moich paznokci
kiedy upadną, stanę się wiatrem
stanę się pyłem niesionym poprzez łąki
z burzą ucieknę
z deszczem będę biec
by dotrzeć do mojego lasu
gdzie płaszcz z mchu i piór
czeka na mnie, pokryty rosą
Przynoszę wam dwa nowe rysunki. Ares, totalnie zajefajna postać mojej znajomej oraz przystojna Phasma. Obie postacie to ciastka z kremem.


Chciałabym jednej prostej drogi, której koniec widać jak na dłoni.
Chciałabym braku metaforycznych drzew na horyzoncie, za którymi tli się życie, które mogę, ale nie muszę wybrać.
Chciałabym dotrzeć do celu, bez siniaków, ran i guzów, które później wspominam z bólem.
Chciałabym… ale czasem to, czego chcemy, jest niemożliwe. Albo jest to nie to, czego potrzebujemy.
Czasem warto zdać się na niewiadomą, Tylko dlaczego kolejna blizna nie chce się goić?
Czasami… boli. To, jak moje sny zawsze dryfują w ten sam sposób, ku tej samej istocie. Boli sama myśl, że mógłbym o niej śnić. Ale zawsze pojawia się, obleczona w kolory, lśniąca, wspaniała. I bezwzględna. A ja wyczuwam tę rysę… tę… skazę.
Gdy przychodzi w czerwieni, jest jak oddech lata, jak dotyk wiosny, jak pajęczyna wspomnień. I prowadzi mnie ku mgłom, ku drzewom, ku małym kwiatom na łące, której mogłabym dotknąć palcem, a ona rozwiewa się w marzeniach.
Czasem przychodzi obleczona w niebieskość. I wtedy chmury spadają z nieba, a błękit razi swoim blaskiem, jakby wydarty wprost z rąk bogów. I wtedy wędrujemy tęczą, ku słońcu i dalej, ku strąconym gwiazdom i bezkresnym kraterom księżyców…
I wtedy chcę, by przyszła znowu…
…obleczona w zieleń. Jej śpiew brzmi niczym rosa o zimnym poranku, jak kropelki deszczu wybijające rytm na parapecie okna, jak muśnięcie motyla. Chciałbym wtedy iść za nią ku krainom, które nigdy nie widziały człowieka, a gęste szmaragdy układają się pod nogami, niczym szklany podarunek…
Ale czasem… …czasem, przychodzi odziana w czerń. I wtedy… …boję się otworzyć oczy, by nie zobaczyć, jak moje sny rozwiewają się bezlitośnie w świetle umierającego słońca…
cisza wiatru między szczytami
jak gruby kokon spowija moje zmysły
wbijając się w moje ciało szponami
pijąc moją krew niczym upiór
pieśń wyryta w mojej duszy
jednak zamknięte moje usta
cicha jestem niczym śniegu puch
jak pokryta lodem góra
Caradhras wyrósł we mnie
gdzie spojrzę – zastygłe stalaktyty
gdzie spojrzę – krajobraz śmierci
U moich stóp mroczna armia składa mi hołd. Moje szaty przybierają barwę czerni, a na mojej skroni pojawia się korona z mchu i kości. Zamykam oczy, słysząc ciche skandowanie mojego imienia.
Nie wybrałam takiego losu. Ale będę narzucać wolę światom za lustrami. Stanę się mistrzynią lasów i migoczących gwiazd…
Ja, po napisaniu tych słów: Uuu, będę panią fae, tak, jak zawsze chciałam!
Mój znajomy: Raczej za dużo Kronik Riddicka się naoglądałaś.
A oto garść niedawno nabazgranych artów ^^ Głównie poczwary, ale jedna dziewoja przystojna (aka JA) też się znajdzie.